W naszym kraju niestety nie ma zbyt wielu loftów, które zostały zaadaptowane na lokale mieszkalne i użytkowe. Wynika to z prostej przyczyny, że obiektów, które by się nadawały na lofty, czyli atrakcyjnie położone budynki względem centrów dużych miast, tak naprawdę jest stosunkowo niewiele. W polskich realiach nie ma aż tylu obszernych stref miast urządzonych w stylu loftowym. Dotyczy to raczej pojedynczych budynków lub ich małych kompleksów, jak np. w Gliwicach czy Żyrardowie. Najwięcej jest ich w Łodzi i co nieco w Krakowie. Znaleźć je można głównie w tych częściach Polski, które zasłynęły przemysłem włókienniczym, barwnie pokazanym w filmie Andrzeja Wajdy „Ziemia Obiecana”. O atrakcyjności obiektu loftowego stanowi przede wszystkim jego położenie względem centrum miasta, okoliczna infrastruktura oraz komunikacja. Za granicą np. w Holandii takie strefy w mieście były (często w latach 70-80-tych) usytuowane poza miastem, chociaż rozwój aglomeracji i ekspansja miejska na przestrzeni lat spowodowała ich wchłonięcie. Tzw. industrieterrein był kiedyś opuszczoną strefą postindustrialną, początkowo dowolnie zasiedlaną przez „wolnych” ludzi, artystów i malarzy. Potem architekci i władze miast doszli do wniosku, że warto udostępnić takie strefy młodym, niezbyt majętnym ludziom, którzy je zaadoptowali, zasiedlili, a także tam, gdzie powstała infrastruktura komunikacyjna i restauracje. Dziś to pojęcie oznacza po prostu teren poza miastem, gdzie skupiają się biura i magazyny firm handlowych i produkcyjnych.
Każdy światowy kryzys czy krach gospodarczy powodował, że w dużych aglomeracjach przemysłowych zamierały różne gałęzie przemysłu łącznie z handlem. Tak na przykład było z przemysłem węglowym, w szczególności w północnej Anglii i niemieckiej Nadrenii-Westfalii, gdzie pod koniec lat 80-tych, po zamknięciu kopalń oprócz zubożenia społeczeństwa i bezrobocia, ogromne powierzchnie przemysłowe świeciły pustkami. Świat i ludzkość nie znosi pustki i po wielu latach na tych terenach powstały „nowe formy życia” miasta, a inwestorzy i wizjonerzy zauważyli szansę nie tylko na ożywienie tych stref, ale także na zarobienie pieniędzy poprzez inwestycje w nowy wizerunek tych lokalizacji. Z uwagi na niewielką ilość inwestycyjnie odpowiednich miejsc lub ich lokalizację, nie gwarantującą sukcesu finansowego. Najciekawsze inwestycje są po prostu po renowacji sprzedawane bardzo drogo a cała idea rozbija się o finanse. Wówczas zamyka się loftowe kółko. Jeśli mowa o Polsce, to może nie jesteśmy loftowym potentatem i postindustrialne strefy miast nie przekształciły się jeszcze w modne miejsca do mieszkania. Toteż trend w urządzaniu wnętrz stał się już wyraźnie zauważalny. Najpierw nieśmiało krok po kroku za pomocą drobnych akcentów, takich jak pojedyncze meble, lampy czy dodatki nowy trend przekształcał się w modę i zaistniał w postaci całościowych stylizacji loftowych wnętrz mieszkalnych od początku do końca. Nie było jednak takie łatwe. Bo skąd „fachowiec” od malowania ma wiedzieć jak położyć tynk i farbę, żeby wykreować loftowe wnętrze? Współcześnie techniki, materiały i wiedza fachowców znacznie się poszerzyły a wraz z tym przybywa coraz więcej ciekawych i odważnych rozwiązań. Produkty stylizowane stały się bardziej przystępne cenowo, ponieważ niszę w rynku zauważyły także duże sieci handlowe a trend ten stał się bardziej rozpoznawalny i zauważalny.
Wiele osób wciąż ma kłopot z pojęciami typu „loft”, „industrial” czy „vintage”, ponieważ nie są one tak jednoznaczne jakby się mogło wydawać. Częściowo się one przeplatają, zazębiają a nawet zawierają w sobie informacje mówiącą o stylu vintage (czyli postarzanym, będącym w starym stylu lub jedynie udającym stary). Zatem czy nie może być industrialny albo loftowy? Albo czy stary, wytarty, skórzany fotel z lat 70-tych nie będzie vintage? Moim zdaniem filozoficzne dywagacje na temat klasyfikacji czy nazewnictwa nie mają sensu, ponieważ istotne jest to, co nam się osobiście podoba i na ile potrafimy się „zabawić” własną przestrzenią tak, aby to głównie nam się ona podobała. Fachowcy od marketingu internetowego i tak będą używali wszystkich trzech pojęć po to, aby klient trafił do „odpowiedniego” sprzedawcy. Stylistykę vintage czy industrial, jako stosunkowo nową tendencję można łatwo zauważyć w lokalach komercyjnych. Proste formy, czyli połączenie betonu, surowego i prostego w formie design, to współczesna stylistyka lokali, w których młodzi handlowcy czy hipsterzy lubią coś przekąsić w porze lanczu. W świadomości tych ludzi modnie jest bywać w lokalach nawiązujących do starych czasów, mających w sobie jakąś myśl, styl i charakter a nie - zjeść obiad w tradycyjnej „jadłodajni” z pęczkiem czosnku i chilli nad bufetem. Moim zdaniem świetny efekt daje łączenie starego z nowym, czyli na przykład fuzja industrialnego wnętrza z betonu lub stali z nowoczesnymi meblami np. z poliwęglanu albo polipropylenu.Koneserzy ciekawych designerskich przedmiotów w stylu vintage nie mają w Polsce lekko, ponieważ prawdziwych oryginalnych rarytasów nie ma już zbyt wiele. Meble czy akcesoria stylizowane na stare sprowadzane z zagranicy wciąż są stosunkowo drogie a te masowe produkcje z „dalekiego kraju” pozostawiają czasami wiele do życzenia. Prawdziwym znawcom nie przysparzają one ani radości, ani prestiżu. Najwięcej ciekawych przedmiotów pochodzi z Francji, Holandii, Hiszpanii i Niemiec, gdzie są najbardziej docenianie przy aranżacji wnętrz. W Polsce to co stare nie jest jeszcze dość wysłużone a średnie pokolenie 40-latków wciąż pamięta „tamte” czasy. Z kolei następne pokolenia podchodzą do sprawy już zupełnie inaczej. Ciekawostką w trendach wnętrzarskich jest tzw. styl destroy polegający albo na pozostawieniu starych – jak sama nazwa wskazuje zniszczonych – elewacji, ścian sufitów i podłóg, albo takim ich spreparowaniu, aby na takowe wyglądały, jednocześnie wkomponowując w to ciekawe i nowoczesne meble. Czasem takie wnętrze wygląda jak opuszczony szpital psychiatryczny ale kto wie, w jakim kierunku rozwinie się wspomniana moda i czy zaistnieje ona w Polsce na taką skalę jak ma to miejsce u naszych zachodnich sąsiadów.