Lifestyle

Ludzie

Pokonywanie własnych barier

Tekst Joanna Aleksandruk

2014-03-03

Maja Włoszczowka

(Ur. 9 listopada 1983 w Warszawie) – polska zawodniczka kolarstwa górskiego, wicemistrzyni na Olimpiadzie w Pekinie, zdobywczyni złotego medalu mistrzostw świata w wyścigu elity MTB i maratonie MTB, wielokrotna wicemistrzyni i mistrzyni Europy i Polski w cross-country. Absolwentka matematyki finansowej na Wydziale Podstawowych Problemów Techniki Politechniki Wrocławskiej.

 

Osiągnięcia w kolarstwie górskim:

• Mistrzyni Świata MTB XC 2010

• Mistrzyni Świata w maratonie MTB 2003

• Vice Mistrzyni Olimpijska MTB XC z Pekinu 2008

• Mistrzyni Europy MTB XC 2009

• 19 medali Mistrzostw Świata i Europy w latach

2000 - 2011

• 27 tytułów Mistrzyni Polski w latach 1998 – 2011

 

 

POKONYWANIE WŁASNYCH BARIER

WYWIAD Z MAJĄ WŁOSZCZOWSKĄ

 

Kim chciała zostać mała Maja Włoszczowska?

Whitney Houston.

 

Od czego zaczęła się Pani sportowa przygoda? Czy potrafi Pani wskazać inspirujący Panią autorytet?

Prawdę powiedziawszy, gdy byłam mała nie miałam żadnego sportowego autorytetu. W szkole zawsze lubiłam zajęcia w-f. Brałam udział w zawodach, to koszykówka, to biegi przełajowe. Na rowerze zaczęłam jeździć za sprawą mamy i jej ówczesnego partnera Krzyśka Zalewskiego. Lato spędzaliśmy na rowerach, zimę na nartach. Narty uwielbiałam od początku, do roweru przekonałam się z czasem. W końcu to ja zaczęłam mamę wyciągać na przejażdżki, a w 1995 roku trafiłam na start pierwszych zawodów. Okazało się, że mam do tego sportu talent. Dostałam zaproszenie na trening lokalnego klubu Śnieżka Karpacz. Kilka osób musiało mnie do tego namawiać. Kropkę nad i postawiła rozmowa z nauczycielką w-f z mojej podstawówki - Panią Beatą Sałapą. Była wówczas aktualną Mistrzynią Polski w kolarstwie górskim. Mamy kontakt do tej pory. Obie związane jesteśmy z największym na świecie producentem rowerów GIANT.

 

Dlaczego zdecydowała się Pani właśnie na kolarstwo górskie?

Jak wspomniałam wyżej - okazało się, że jestem w tym dobra. A zawsze jeśli się wygrywa, czerpie się z danego sportu znacznie większą przyjemność. Przede wszystkim jednak uwielbiam ten sport. Wytrzymałościowy wysiłek, adrenalinę związaną z pokonywaniem trudnych zjazdów, frajdę jaką niesie osiągana prędkość, treningi w pięknych terenach, wiatr we włosach... To, co dla większości jest sposobem na spędzanie wolnego czasu i przyjemnością, dla mnie stało się dodatkowo pracą. Czyż nie pięknie?

 

 

Co jest najtrudniejsze w tym sporcie?

Tak jak w każdym sporcie - wyrzeczenia. Treningi uwielbiam, wysiłek też. Czasem krwawe upadki mi nie przeszkadzają. Jeśli jednak chce się wygrywać zawody na najwyższym poziomie, to treningom trzeba podporządkować całe życie. Dbać o regenerację - czyli jak najwięcej snu, dobra dieta. Często wyjeżdżać, co z jednej strony jest pięknem sportu, z drugiej na dłuższą metę męczy i utrudnia utrzymywanie relacji z bliskimi.

 

Co daje Pani satysfakcję jako sportsmence?

Pokonywanie własnych barier. Zarówno tych fizycznych jak i psychicznych. Udowadnianie, że ciężką pracą można zajść naprawdę wysoko, oraz że najważniejsza w sporcie - poza oczywiście zdrowiem i warunkami do uprawiania sportu (czyt. finanse) - jest głowa.

 

Jakie cechy charakteru kształtuje w zawodniku kolarstwo?

Uczy konsekwencji i cierpliwości. Bez tego nie wypracujesz wysokiej formy. Uodparnia na ból fizyczny, uczy tego, że nigdy nie można się poddawać i walczyć należy do samej mety, cokolwiek tą metą jest. Uczy też pokory - nie zawsze się wygrywa - oraz akceptacji, że w życiu nie zawsze ma się szczęście. Możesz być w życiowej formie, a trafisz na kraksę, złapiesz gumę, zerwiesz łańcuch i po zawodach...

 

Która ze zdobytych nagród jest dla Pani najcenniejsza i dlaczego?

Srebrny medal Mistrzostw Świata w Champery. Broniłam tęczowej koszulki Mistrzyni Świata, którą zdobyłam rok wcześniej. To były pierwsze Mistrzostwa pod okiem nowego trenera Marka Galińśkiego. Zmiana szkoleniowca, której dokonałam na półtora roku przed Igrzyskami

Olimpjskimi wywołała dużą burzę. Było wiele osób, które mnie krytykowało, nie znając realiów i czekało na moje potknięcie. Ale jednocześnie zebrało się mnóstwo przyjaciół i kibiców, którzy bardzo w mój sukces wierzyli. Nie pamiętam, bym kiedykolwiek startowała pod taką presją... Wyścig zapowiadał się fantastycznie. Dość szybko znalazłam się na prowadzeniu w towarzystwie głównej rywalki i jednocześnie dobrej przyjaciółki - Kanadyjki Catherine Pendrel. Niestety w połowie dystansu złapałam „kapcia” na zjeździe. Musiałam biec do strefy technicznej, zmienić koło. Straciłam 1,5 minuty i spadłam na piąte miejsce. Rzuciłam się w pogoń odrabiając 30 sekund do prowadzącej Pendrel na każdej rundzie. Zabrakło mi jednego okrążenia... Skończyłam druga. Dla wszystkich jednak - zarówno w polskim jak i międzynarodowym towarzystwie – byłam zwycięzcą tego wyścigu. Jednocześnie bardzo się cieszyłam z wygranej Pendrel, która nigdy nie miała szczęścia do Mistrzostw Świata. Był to bardzo symboliczny sukces, pokazujący, że jestem w pełni świadoma swoich decyzji. Czułam też wspaniałe „zjednoczenie” całej ekipy, która włożyła wiele pracy i serca w moje przygotowania do tego startu.

 

Jak wygląda Pani trening na co dzień, a jak w przededniu wyścigu?

Na co dzień: wstaję, delikatny rozruch, śniadanie, I trening (od 2 do 4 godzin), obiad, drzemka, drugi trening (od 1 do 2 godzin), kolacja, masaż, sen. Dni przed wyścigami są spokojniejsze - mniej treningu, więcej regeneracji. Jadę tylko na krótką przejażdżkę lub na rundę wyścigu. Maksymalnie 1,5-2h na rowerze. Poza tym delikatny masaż, dużo jedzenia makaronu lub ryżu (węglowodanów), oglądanie nagranej trasy zawodów i wizualizowanie jazdy. Poza tym leniuchowanie, czyli najczęściej nadrabianie zaległości mailowych i internetowych, książka, film.

 

Czy posiada Pani jakąś cechę bądź umiejętność, o której mogłaby Pani powiedzieć, że daje przewagę nad konkurentami?

Zapewne tak, skoro udaje mi się wygrywać, ale sama jej nie znam. Niewątpliwie moje mocne strony to podjazdy, zwłaszcza długie, na których swoim tempem mogę zmęczyć, oraz głowa. Staram się być zawsze opanowana. Nawet jeśli dla przykładu zepsuję start to nie panikuję i spokojnie staram się odrabiać straty. Staram się także nie rozpraszać swojej uwagi i skupiać się na danym zadaniu do wykonania, czymkolwiek by ono nie było.

 

A coś, czego Pani tym konkurentom zazdrości?

Nie widzę powodu by czegokolwiek innym zazdrościć. Jasne, niektóre dziewczyny mają lepsze umiejętności techniczne, inne lżejszy rower. Ja za to jestem mocniejsza pod górę i mam np. lepszego fizjoterapeutę. A nad tym, czego mi brak, zawsze mogę pracować. Jak powiedział kiedyś mój znajomy - każdy wyścig to jak rozdanie kart, które musisz dobrze rozegrać. Wykorzystać swoje dobre strony, ukryć słabe. I tak staram się robić. Zazdrość to uczucie, które wypala energię, a tą trzeba kumulować!

 

Czy zdarzają się Pani chwile zwątpienia? Jak Pani sobie z nimi radzi? Co lub kto Panią wtedy mobilizuje i podnosi na duchu?

Zdarzają, pewnie że tak, ale na szczęście szybko potrafię sobie przetłumaczyć, że nie można się poddawać, cokolwiek by się nie działo. Życie to ciągłe wzloty i upadki. Najwyżej potrafią zajść ci, którzy najsprawniej się podnoszą. Nawet jeśli dzieje mi się coś złego, szukam sensu w danym zdarzeniu lub pozytywnych sytuacji z niego wynikających. Mobilizują mnie też często kibice. Gdy widzę jak we mnie wierzą, jak moje sukcesy napędzają ich do działania, to dla mnie największa motywacja. Kopniaka do roboty potrafi też dać mi moja mama. Najsilniejsza kobieta,

jaką znam.

 

Czy próbowała Pani sił w innych dyscyplinach sportowych?

Zanim zaczęłam na poważnie uprawiać kolarstwo górskie, jeździłam na nartach zjazdowych. Tylko grupa zawodnicza w mojej szkółce narciarskiej, żaden klub, ale zawody były. Szkołę Podstawową i Liceum reprezentowałam często w biegach przełajowych, koszykówce, lekkiej atletyce. Ale nie można tu mówić o poważnym traktowaniu którejkolwiek z dyscyplin. Teraz moim zimowym treningiem są narty biegowe. Czasem startuję w amatorskich imprezach. Chętnie spróbowałabym swoich sił na poważnie np. w biathlonie, ale niestety brakuje czasu.

 

Przez ile lat planuje Pani uprawiać kolarstwo górskie?

Póki co do Rio, czyli jeszcze 3 lata. Co dalej, zobaczymy.

 

Czym planuje się Pani zająć po zakończeniu kariery sportowej?

Mam tysiące pomysłów i boję się, że nie będę się potrafiła zdecydować i przez to żaden nie wypali. Moja mama prowadzi firmę produkującą stroje kolarskie i sportowe - Quest. Widziałaby mnie u swojego boku, ale chyba nie jestem gotowa na przejęcie odpowiedzialności za blisko setkę pracowników i ogarnianie bałaganu, jakim jest jakakolwiek produkcja. Bardziej mnie ciągnie turystyka, oczywiście najprościej byłoby mi się zająć turystyką rowerową. Kiedyś był temat dziennikarstwa, jednak ten zawód wiąże się z życiem w Warszawie, a zbyt mocno kocham góry by je zostawić dla zaganianej stolicy.

 

 

Jakie miejsca w Polsce poleci Pani na rozpoczęcie przygody z kolarstwem górskim?

Cóż mogę innego jak moją rodzinną Jelenią Górę? Otaczają ją góry o bardzo różnej charakterystyce. Każdy znajdzie coś dla siebie. Dla początkujących dobrym miejscem są okolice Polany Jakuszyckiej. Cała kotlina jest moim ulubionym miejscem do treningu i aż sama się dziwię, że jeszcze mi się nie znudziła.

 

Trening wymaga od sportowca dużo dyscypliny i wytrwałości. Czy te cechy mają odbicie w Pani życiu prywatnym?

Pyta Pani o to, czy wpływają na życie prywatne, czy też o to czy zdyscyplinowana jestem w życiu prywatnym? Pierwsze na pewno. Niestety trening, prawidłowa dieta i regeneracja to priorytety. 24h na dobę, 7 dni w tygodniu. Reżim treningowy wyklucza z życia spontaniczność i szaleństwa. Na te (choć też „kontrolowane”) mogę sobie pozwolić podczas listopadowych wakacji. Jeśli chodzi natomiast o moją dyscyplinę w życiu prywatnym to absolutnie jej nie ma - wiecznie się spóźniam z opłacaniem rachunków, nie potrafię okiełznać bałaganu w swoim mieszkaniu. I zawsze zrzucam winę na bark moich ciągłych podróży.

 

Jaka jest Maja Włoszczowska prywatnie?

Myślę, że to pytanie do moich przyjaciół i rodziny. Ciężko mówić o sobie.

 

Kto jest Pani autorytetem sportowym a kto w życiu pozazawodowym?

Autorytetem sportowym - Marek Galiński. Mój były trener, z którym przygotowywałam się do Igrzysk Olimpijskich w Londynie. Obecnie trener kadry Rosji. Nieprawdopodobny pasjonat roweru i treningu. Genialny praktyk. W życiu pozazawodowym (choć zawodowym też) - moja mama. Na wszystko znajdzie wytłumaczenie, na wszystko znajdzie rozwiązanie, wszystko potrafi skrytykować ale i zawsze potrafi dobrze doradzić.

 

Z czego jest Pani najbardziej zadowolona w życiu?

Mam kilku wspaniałych przyjaciół, na których mogę liczyć, cokolwiek by się w moim życiu nie działo. To bezcenne. Duże poczucie satysfakcji daje mi także niezależność, a dumą rozpiera fakt połączenia zawodowej kariery sportowca ze studiami na najcięższym wydziale Politechniki Wrocławskiej.

 

Studiowała Pani matematykę finansową. Skąd taki wybór?

Idąc na studia nie miałam pewności jak rozwinie się moja kariera kolarska. Byłam w wieku juniorskim, miałam liczne medale na koncie, ale one jeszcze nie znaczą, że będzie się odnosić sukcesy także w kategorii seniorskiej. Zawsze stawiałam na naukę, w szkole to ona była priorytetem, dopiero potem sport. Przez chwilę chodziły mi po głowie kierunki „manager sportu” itd. itp., ale wybiła mi je z głowy moja mama. Matematykę zawsze uwielbiałam, jak usłyszałam, że na Politechnice jest bardzo ciekawy kierunek matematyki stosowanej, który daje wspaniałe możliwości rozwoju kariery zawodowej, wiedziałam, że to wybór dla mnie.

 

Co sprawiło, że zamiast pracy w wyuczonym zawodzie, wybrała Pani karierę sportową?

W trakcie studiów moja kariera sportowa nabrała tempa. Zakwalifikowałam się na Igrzyska Olimpijskie do Londynu. Tam byłam szósta, chwilę później zdobyłam swój pierwszy medal Mistrzostw Świata w kategorii seniorek w olimpijskiej konkurencji cross country. Wtedy moje priorytety się zmieniły. Postanowiłam postawić mocniej na sport, nie rezygnując jednak ze studiów. W sporcie nigdy nie możesz mieć pewności, że będziesz dobry wiecznie, albo że nie przydarzy Ci się kontuzja wykluczająca z rywalizacji. Ale jak widać, póki co formę trzymam a z kontuzjami jakoś sobie radzę. I cóż... studiów nie żałuję, ale najpewniej do matematyki już nie wrócę.

 

Dziękuję Pani za rozmowę i życzę dalszych sukcesów w imieniu

swoim i całej redakcji.

Popularne
Najnowsze