Architekt, absolwent Wydziału Architektury Politechniki Śląskiej w Gliwicach. W 1996 roku uzyskał certyfikat New Jersey Institute of Technology. Szef biura KWK Promes powstałego w 1999 roku.
Konieczny był sześciokrotnie nominowany do Europejskiej Nagrody Fundacji Miesa van der Rohe. Jest laureatem prestiżowej nagrody House of the Year 2006 za projekt Domu Aatrialnego, zwyciężając w konkursie portalu World Architecture News na najlepszy dom mieszkalny na świecie. W 2007 Robert Konieczny znalazł się na liście 44 najlepszych młodych architektów świata wydawnictwa „Scalae”. W tym samym roku magazyn „Wallpaper” zaliczył pracownię Roberta Koniecznego do 101 najbardziej ekscytujących biur architektonicznych na świecie. W 2008 roku Konieczny został także laureatem „Europe 40 under 40” - Europe's Emerging Young Architects and Designers, przyznawaną przez The European Centre for Architecture Art Design and Urban Studies and The Chicago Athenaeum, najlepszym młodym projektantom na świecie poniżej 40 roku życia. W tym samym roku Międzynarodowe jury Museum of Architecture and Design w Chicago zaliczyło Dom Aatrialny i Dom Ukryty do najlepszych budynków świata.
Projekty Roberta Koniecznego zdobyły wiele nagród i wyróżnień. W 2009 roku Dom Bezpieczny znalazł się w finale World Architecture Festival Awards 2009 w Barcelonie, wśród najlepszych realizacji świata, a Dom OUTrialny w tym samym roku został zakwalifikowany do finału LEAF Awards 2009 w Berlinie, konkursu dla najbardziej nowatorskich budynków świata. W 2011 roku Robert Konieczny otrzymał doroczną nagrodę Ministra Kultury za wybitne osiągnięcia w dziedzinie architektury, jako drugi architekt w historii przyznawania tej nagrody. W lutym 2012 roku Dom Aatrialny został najlepszym budynkiem III RP w plebiscycie architektonicznym ogłoszonym przez tygodnik Polityka. W pierwszym tego typu plebiscycie w Polsce, gdzie spośród 15 nominowanych obiektów najlepszy budynek wybierali sami czytelnicy.
Konieczny jest jednym z najczęściej publikowanych polskich architektów za granicą. Jego realizacje znalazły się w najważniejszych publikacjach, w tym dwukrotnie w „The Phaidon Atlas of Contemporary World Architecture”, serii książek wydawnictwie Tashen. W książce „European Architecture since 1890” światowej sławy krytyka, Hansa Ibelingsa, KWK Promes została wymieniona jako jedyna współczesna pracownia z Polski, która wniosła wkład w rozwój architektury europejskiej.
Czy zawsze chciał Pan być architektem?
W szkole średniej nie wiedziałem, kim chcę być w życiu, to bardziej za namową rodziców. Bałem się iść na ten kierunek, miałem pewne uprzedzenia, że na architekturę dostają się dzieci jakiś prominentów, że trzeba być jakimś „supergigantem” itd. Ale rodzice powiedzieli, że jeżeli pójdę na architekturę, to mi pomogą, jeżeli nie, to będę musiał radzić sobie sam. Zabrali mnie do bardzo dobrego architekta, zresztą sąsiada mojej ciotki, Pana Oleśnika, żeby on zobaczył, czy ja potrafię w ogóle rysować, czy mam jakiś talent. Okazało się, że mam tu duży talent! Ten człowiek zaczął mnie gorąco namawiać do tego, żebym poszedł na architekturę. Zacząłem chodzić na rysunek, potem zdałem egzamin z bardzo dobrym wynikiem, ale z braku punktów „za świadectwo” dostałem się jako ostatni! (śmiech). I tak to się zaczęło. Na studiach zajmowałem się głównie architekturą, a nie przedmiotami „pobocznymi”, które tam tak naprawdę są tylko po to, żeby były. Lekceważyłem je i zdałem je na ostatnim roku - dziesiątym roku, bo studiowałem dziesięć lat. Był to w pełni świadomy wybór, ponieważ cały czas pracowałem, robiłem konkursy. Powiem Panu, że kiedy kończyłem studia, to byliśmy dużo bardziej znani (bo działaliśmy wtedy wspólnie z moją byłą partnerką Marleną) niż nasi wykładowcy, ponieważ startowaliśmy do różnych konkursów, otrzymywaliśmy nagrody itd.
Wiadomo, że ma Pan w sobie wielki upór i determinację. Skąd to się bierze?
To jest niezbędne w każdym zawodzie, jeżeli chce się coś naprawdę osiągnąć. Ja jestem pełen wiary i determinacji w coś, za co nawet czasem właściwie nie warto się poważnie brać. Jeżeli tego nie ma, to wtedy nic się nie osiąga, no chyba, że ma się jakieś kosmiczne szczęście, ale tak naprawdę szczęściu zawsze trzeba pomóc. Ja mam szczęście, ale też pomagam mu, jak tylko mogę. Jeżeli coś lubię, to robię to na 100%. Czasami zdarzały się takie sytuacje, które źle wspominam, bo kosztowało to też dużo zdrowia, wysiłku. Np. kiedy byliśmy w USA, braliśmy udział w kolejnym konkursie, zostało nam tylko trzy dni do oddania fajnego projektu, mieliśmy dobry pomysł i trzeba go było narysować. Wówczas nie spałem trzy noce pod rząd, bo cały czas rysowałem. Teraz bym już tego nie powtórzył. Ale skończyłem to i dostaliśmy nagrodę. Gdyby nie mój wysiłek, nie zdążylibyśmy. To są tego typu sytuacje.
Pańskie domy są bardzo oryginalne i w podobnym stylu. Skąd taki styl? Czy ma Pan jakieś szczególne źródło inspiracji?
Ja kiedyś powiedziałem, że nie chcę mieć swojego stylu, że wszystko powinno wynikać z koncepcji, ale jeżeli Pan tak mówi, to znaczy, że wyrosłem gdzieś w nurcie modernistycznym, racjonalnym, zdroworozsądkowym i to we mnie jest. Moje budynki mają pewien związek z modernizmem, czy też może z neomodernizmem. Bardziej jednak wpisywałbym się w nurt konceptualny, zresztą nie są to tylko moje słowa. Może zacytuję znanego krytyka Hansa Ibelingsa, który napisał książkę mówiącą o nowej historii Europy, zwłaszcza o historii architektury Europy Wschodniej. Jesteśmy tam wymienieni jako jedyna pracownia z Polski zaliczona w nurt konceptualistów - zresztą jesteśmy tam na pierwszym miejscu, co jest bardzo miłe. Ibelings podkreśla, że koncept, idea mają zasadnicze znaczenie dla całego projektu. Jeżeli Pan spojrzy szerzej na to, co się dzisiaj dzieje w całej architekturze światowej, to nasze formy nie odbiegają od obecnego nurtu. One są podobne, nazwijmy to stylem współczesnym. Najistotniejsze jest jednak to, co dzieje się w tych budynkach, z czego one wynikają. Najważniejsza jest przestrzeń i pomysł, na podstawie którego je wykreowano. Ta cała otoczka siłą rzeczy musi być skuteczna, żeby była sprawna dla ludzi współczesnych. Za 100, 150 lat będzie się projektowało inaczej. Nazwijmy to wszystko stylem współczesnym.
Czy można powiedzieć, że Pan chce coś udowodnić, zmienić w dzisiejszej architekturze? Pańskie pomysły są bardzo oryginalne…
Lubię, kiedy w projekcie tworzy się coś innowacyjnego, coś co mnie „kręci”, coś czego nie było. Najważniejsze, żeby znaleźć odpowiedź na dany temat, która zadowoli inwestora. Ale jest też w tym moja własna misja, ażeby projektować wszystko w taki sposób (wynikający ze wspomnianego konceptualizmu), aby nie opierać się tylko na starych i sprawdzonych rozwiązaniach, utartych ścieżkach. Czasem warto pójść nową drogą. Jest to intrygujące. Nie zawsze się tak zdarza, ale może doprowadzić do czegoś naprawdę rewelacyjnego. Nie w każdym przypadku się udaje, ale lubię ryzykować i wchodzić w nieznane. Czasami powstaje taka rzecz, o której mogę rozmawiać godzinami.
Teraz coś z „polskiej beczki”. Czy można powiedzieć, że najpierw został Pan doceniony przez Zachód, a potem w Polsce, tak jak to często u nas bywa…?
Jeszcze w czasie studiów dostawaliśmy różne nagrody za granicą, w Polsce równolegle otrzymywaliśmy jakieś drobniejsze nagrody oraz wyróżnienia. Media zainteresowały się nami szerzej w 2006 roku, gdy przyznano nam nagrodę House of the Year 2006 za projekt Domu Aatrialnego - to było bardzo medialne i głośne wyróżnienie. W pewnym uproszeniu można powiedzieć, że to właśnie ono spowodowało, że ludzie, którzy oczekiwali takich projektów jak nasze, teraz wiedzieli, gdzie pójść. Pojawili się oczywiście również i tacy inwestorzy, którzy teraz wiedzieli, że nasze projekty są dobre, „bo są dobre” (śmiech).
Czy widzi Pan siebie jako kogoś, kto może spopularyzować architekturę w Polsce?
Po pierwsze to sami architekci powinni do tego dążyć. Przede wszystkim o architekturze powinno się więcej mówić. Potężną rolę do odegrania mają tu media, wystarczy tylko poruszać ten temat. Nie każdy oczywiście potrafi profesjonalnie się tym zajmować, ale wystarczy o tym rozmawiać, żeby temat architektury się gdzieś pojawiał, aby ludzie się oswoili z tematem, żeby zrozumieli, co się dzieje w naszym kraju i zauważyli te „gargamelki”, reklamy itd., które są u nas na lewo i prawo oraz zrozumieli, że można inaczej. To trzeba pokazywać.
A dlaczego architekci u nas w przestrzeni publicznej są niedoceniani, anonimowi, a w sektorze prywatnym traktowani jako „zło konieczne”?
Przede wszystkim wynika to z ogólnej nieświadomości społecznej. Architekt jest potrzebny, żeby gdzieś tam ”podbić pieczątkę”. Prowadząc swego bloga, też często o tym piszę. Dużą rolę odgrywa tu każdy z nas. Inna sprawa, jeśli architektura w Polsce stanie na naprawdę super poziomie - będzie się o niej mówić, także za granicą, a jeżeli tam będzie o nas głośno, to u nas również zacznie się więcej dyskusji na ten temat. Chciałbym tu jeszcze przy okazji powiedzieć coś na temat stylu – jeżeli ciągle będziemy kopiować to, co się dzieje na Zachodzie, to wtedy będziemy postrzegani jako architekci, którzy nie potrafią sami myśleć. Powinniśmy sięgnąć do własnych głów. I nie chodzi nawet o naśladowanie regionalizmów, tylko o realizację własnych pomysłów. Wszystko przed nami. Myślę, że to idzie w dobrym kierunku. Uważam, że mamy jakieś tradycje, które możemy rozwijać i przekuć na nowoczesny styl. Zdolnych architektów nie brakuje, tylko trzeba podnieść poprzeczkę, jeżeli chodzi o edukację, bo jest ona u nas naprawdę na marnym poziomie i wielu zdolnych ludzi się marnuje.
A co z system kształcenia jest „nie tak”?
Jest bardzo „nie tak”! Studenci pierwszego roku powinni mieć na dzień dobry styk z architekturą współczesną, z tą, którą teraz się realizuje, a nie zajmować się kwestiami historycznymi. Kolejnym błędem jest mała aktywność na uczelniach architektów, którzy prowadzą własne pracownie i mają jakieś osiągnięcia – uczelnie powinny być otwarte na super architektów także zza granicy, którzy powinni dawać wykłady już na pierwszym roku! Powinno się uczyć projektowania konceptualnego. A dziś w 90% przypadków studenci oglądają albumy, zdjęcia! Potem absolwent, mając taką wiedzę fotograficzną, powiela te rzeczy! Cały system kształcenia jest odtwórczy. Nie uczymy kreatywnego sposobu myślenia, a to właśnie trzeba rozwijać. Należy to zmienić!
A czy mógłby Pan określić ład przestrzenny w Polsce i czy w ogóle jest coś takiego u nas? Pytam o to wielu moich rozmówców, bo jest to duży problem.
Pozostałość historyczna - tam gdzieś czuć ład przestrzenny, ślady po PRL-u, tu również był ład przestrzenny. Najczęściej to co się dzieje po 1989 roku jest zaprzeczeniem ładu przestrzennego. Mówię to z wielkim bólem i z wielką przykrością, ale planowanie przestrzenne w Polsce w pełnym znaczeniu tego słowa tak naprawdę nie istnieje. Jest chaotyczne, przypadkowe, a najczęściej nikt niczego nie egzekwuje. Żyjemy w strasznie zaśmieconym kraju, aż oczy bolą!
Czemu, tak jak kiedyś Pan podkreślił, przed wojną w Polsce architekt miejski mógł powiedzieć, że dom jest brzydki, a dziś mamy „wolną amerykankę”?
Tworzymy z pozoru doskonałe prawo, setki przepisów i regulacji, ale w tym wszystkim naprawdę brakuje zdrowego rozsądku. Projekty sprawdzane są tylko pod kątem paragrafów. Nikt nie wymaga makiet i nie jeździ w teren. A przecież to jest najważniejsze – pojechać w teren, zobaczyć, czy wszystko pasuje i podjąć jakąś dyskusję. Mamy idiotyczne paragrafy, gdzie pieczątki są najważniejsze!
A dlaczego nie możemy uregulować przepisów tak jak np. w Niemczech? Czy napotyka się tu opór w pewnych środowiskach, a może wśród samych architektów?
Być może najsłabszym przedstawicielom naszego zawodu jest to w pewnym sensie na rękę. Jednak wydaje mi się, że to się zmieni. Tak jak ustawa o zamówieniach publicznych, która kładzie nasz kraj na łopatki. Wszędzie wygrywają tylko rzeczy najtańsze, potem widzimy, że się sypią drogi, na Narodowym trawa nie przyjmuje wody, budynki rozpadają się jeszcze przed okresem gwarancyjnym, wygrywają firmy, których oferta jest tańsza niż cały kosztorys inwestorski, cena jest tu dużo niższa, niż nakazuje zdrowy rozsądek. Jeżeli mamy takie głupie prawo – bo to trzeba powiedzieć, to głupota musi zaboleć, w końcu ktoś dojdzie do wniosku, że nie opłaca się potem wydawać pieniędzy na poprawki.
Bolesnym przykładałem jest też dworzec w Katowicach…
Oczywiście! Mieliśmy naprawdę super budynek. Można go było odnowić lub mądrze przeprojektować. Takich obiektów jak ten jest na świecie zaledwie kilka, a nasz był bardzo specyficzny, ale niestety, jeżeli wskutek niesamowitej ignorancji i nieświadomości zorganizowano tu przetarg, a nie konkurs architektoniczny i jedynym kryterium była tu tylko ekonomia, to nie ma się czemu dziwić. Mamy brutalny kapitalizm. Nieświadomość i głupota spowodowały, że czegoś nie ma. Takie rzeczy będą się zdarzały niestety jeszcze często.
A możemy zmienić mentalność kupowania gotowych, niechlujnych projektów przez Internet z 5 balkonami, kolumnami i klitkami w środku?
To jest kwestia kilku pokoleń, to jest bolesne, ale tak będzie. Ludzie muszą trochę pojeździć po świecie, nabrać jakiegoś smaku, społeczeństwo musi też być oczywiście bogatsze, ale i nie tylko – można być biednym, ale świadomym. Kiedyś wnuki, które będą bardziej świadome, będą się wstydziły za to, jak ich dziadkowie mieszkali. Warto mówić co jest dobre, a co jest złe, po prostu pokazywać palcem. Ważne jest, aby złych wzorców nie powielać, jeżeli już coś stoi – trudno, ale nie kopiujmy tego więcej, bo to jest najgorsze. Trzeba to piętnować, bo ludzie, którzy nie wiedzą, że coś jest złe, to dowiedzą się o tym i wtedy się zastanowią.
Ale mamy też i pozytywne przykłady, ponieważ powstają takie obiekty jak biblioteka w Katowicach…
Tak, to jest przykład rewelacyjny! Konkurs był tu rozstrzygnięty 10 lat temu i w ciągu 10 lat budynek się w ogóle nie zestarzał! Perspektywa czasowa była więc tu naprawdę długa, ale koledzy z HS99 zrobili tu taką rzecz, która jest cały czas „świeża”. To jest przykład super architektury, która w Katowicach porządkuje przestrzeń. Świetnym obiektem będzie też powstające Nowe Muzeum Śląskie. I oby takiej architektury powstawało więcej!